Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trudno o większe pomieszanie stanów duszy niż to, które w tych przełomowych chwilach zachodziło w Sobieskim. Odbija się to w jego listach, gdzie widzimy go na przemian jako Jean qui pleure et Jean qui rit. Wchodził w nowy okres życia; skończone wahania, niepewności, rozterki, komplikacje psychologiczne, do których ten polonus tak mało był sposobny. Przemocą czy dobrowolnie, ale nareszcie ożeniono go; wie co ma, jest szczęśliwy. W małżeństwie czuje się tak jakby z przyciasnego obcego stroju przebrał się w wygodny kubrak na swoją miarę; ale godne uwagi jest, że nie dzieje się to bynajmniej kosztem jego zapałów miłosnych; jako mąż zawsze będzie kochankiem, płonącym spotęgowanymi jeszcze ogniami dawnego Celadona. Ma tedy swoją najukochańszą Marysieńkę; ale z drugiej strony cierpi nad jej przykrą sytuacją, bolą go awanie które ją spotykają, a od których do dnia oficjalnego ślubu nawet nie mógł jej bronić, i plotki, jakie o nich obiegały, o których wie że niezupełnie są plotkami i wobec których sumienie ma niezupełnie czyste.
Wszystko to załatwił — o tyle o ile — uroczysty ślub, ale zostały inne powody zgryzot. Najpierw skomplikowane sprawy spadkowe Marysieńki, mającej na zamojszczyźnie 600 000 zł. wiana, z którego zabiegliwy Sobieski nie myślał rezygnować. Czekają go uciążliwe procesy. A wreszcie ów ogromny awans życiowy pana chorążego, ale awans dwuznaczny, ciernisty i zjawiający się nie w porę. Nie w porę, bo teraz pan młody miałby ochotę być po prostu ze swoją żoną i nasycić się do woli jej miłością. Te spadłe jak z nieba urzędy, godności, były mu dość wstrętne, wi-