Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwłaszcza że Sobieski wziął go może zbyt dosłownie. Bo tutaj trzeba zaznaczyć rys, który w tych nowych „konfiturach“ uderza bardziej niż w dotychczas znanych: mianowicie że w początkach tego stosunku stroną bardziej wziętą, bardziej angażującą się była Marysieńka. Jest to dosyć zrozumiałe i tłumaczy się choćby samymi warunkami ich egzystencji. Sobieskiemu wrażeń nie brakło; wolny, swobodny, rwący się do życia, wojował, wędrował, polował, bywał na dworze, w obozie i po sąsiadach, wszędzie mile witany, przez mężczyzn i przez płeć słabszą. Bujał po trosze z kwiatka na kwiatek, i wcale się nie zdaje, aby w tym pierwszym okresie korespondencja z przybraną „mamusią“ miała opędzać wszystkie potrzeby jego serca. Inna rzecz ona, raz po raz unieruchomiona ciążą, uwięziona w Zamościu, przy coraz mniej znośnym mężu, który zresztą udziela się jej coraz skąpiej. „Rano wychodzi z mego pokoju, nie widzę go do wieczora. Może pan sobie wyobrazić, ile mam czasu na budowanie des chateaux en Espagne — pisze do Sobieskiego; „nudzę się“ — „umieram z nudów“ — te słowa powtarzają się ustawicznie w jej listach. Z nudów sypia po pół dnia. Z któregoś listu dowiadujemy się, że od trzech dni leży w łóżku z powodu przestrachu spowodowanego pijacką — jak zwykle — awanturą, w której Zamoyski omal kogoś nie zabił w jej pokoju. W tych warunkach korespondencja z Sobieskim jest jej jedyną pociechą, a jego odwiedziny jaśniejszymi chwilami w tym szarym życiu. Otóż zdaje się, że w tych początkach Sobieskiemu raczej ciąży fałszywca rola przyjaciela domu. Pani Zamoyska „wyrzuca mu, że ile razy ma być u nich, zawsze znajduje jakieś „ważne