Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koronne były dożywotnie, od tronu nie zawisłe, a posiadacze ich mieli wszelkie powody lękać się widma absolutum dominium, które wiązano z elekcją Francuza; wolności szlacheckie były dla szlachty czymś w rodzaju religii, której tknąć nie pozwalała nawet myślą. Na stworzenie siły wojskowej, zależnej wyłącznie od króla, trzeba by pozwolenia tejże szlachty. Aby ten stan rzeczy zreformować, aby ukrócić wybujałe wolności, trzeba by siły moralnej zdolnej do przeobrażenia pojęć, albo też siły faktycznej. Na to wszystko Maria Ludwika miała tylko jeden sposób: kupować ludzi, sypać pensje francuskie. Kto nie był na tej pensji! nawet surowy Czarniecki figuruje na liście z sumą 12 000 funtów rocznie. Ale trudno było kupić cały kraj; opłacano więc najwpływowszych, co znów budziło głęboką niechęć szaraków, niechęć spotęgowaną obcością francuskiego obyczaju. A znowuż magnaci byli za bogaci, za potężni, aby ich można było wprost kupić; brać, brali; ale od brania do dotrzymania było daleko. Przeciwna strona dawała także, czasem dawała więcej. Było sporo takich, co brali z dwóch stron: tak np. późniejszy hetman Jabłonowski — jedna z najdostojniejszych osobistości epoki — będąc na stałej pensji francuskiej, brał najspokojniej przez całe lata pensję austriacką. Ale to się wydało dopiero po dwustu latach. Naprawdę więc, Maria Ludwika mogła liczyć tylko na kilku ożenionych z Francuzkami „zięciów dworu“ i, z tych samych przyczyn, na — Sobieskiego. Przywieziony z Francji korpus damskich janczarów spełnił swoje.
Ale to nie mogło wystarczyć. Nie miał dwór polski miecza, aby karać jak Richelieu. Nie miał tych