kojnej a troskliwej. Mnie coraz więcej podobało się to życie przy nich; tylko żywioł niemiecki, który zawsze był mi jako Polce antipatyczny, a który, mimo zalet rodziny T., przebijał w ich sposobie widzenia rzeczy, ten żywioł był niezmiennie jakąś między mną a nimi przegrodę, i nie dał mi zapomnieć, że się pośród obcych znajduję; co jednak nie przeszkadzało, bym ich ceniła, jak na to w mojem przekonaniu zasługiwali. Ten stan rzeczy w domu T. po kilku miesiącach zmienił się w pewnym względzie; przybył narzeczony panny T.; była mi ona przedtem wspominała że jest zaręczona i wspominała dosyć często o swoim narzeczonym z niemiecką marzącą czułością; ślub, jak mówiła, odłożony był póki p. W. nie uzyska posady w swoim kraju — małem księstwie niemieckiem; tymczasem przyjeżdża on niekiedy w odwiedziny, i tak właśnie tym razem przyjechał.
Dziwne a niemiłe jakieś wrażenie zrobił mi sposób zachowywania się względem siebie tych dwojga narzeczonych; był to stosunek jakiś taki poufały, że mi prawie wstyd było patrzeć na te objawy nadzwyczajnej czułości; mianowicie ze strony panny T.; byłam ja już przedtem widziała innych narzeczonych, a zachwywanie ich wcale temu nie było podobne; to mię raziło, i przypominały mi się uwagi znajomych moich nad zachowywaniem się panny T. w świecie; — ale skądinąd przypomniałam, co ogólnie znaną jest rzeczą, że u Niemców narzeczeni mają oddzielne jakieś i odmienne jak gdzieindziej stanowisko; więc nie potępiłam panny T., ale, nie mogąc nawyknąć do jej względem pana W. postępowania, unikałam o ile się dało ich widoku; dlatego coraz mniej i krócej przesiadywałam w ich gronie familijnem. Pani i panna T. zauważyły to i zaczęły nademną robić żartobliwe uwagi, jako mię widok narzeczonych drażni, i przepowiadać że i na mnie przyjdzie kolej, pomimo dotychczasowej mojej obojętności i dumy; pani T. następnie wspominać zaczęła o jednym z synów swoich (miała ich dwóch, oba w wojsku po prowincjach) — ten syn, jak mówiła, był od dawniejszego widzenia mnie zachował o mnie pamięć i właśnie miał teraz do Drezna przyjechać; pewnie starał się będzie skruszyć twarde to serce. Ja przyjmowałam tę mowę za żart (chociaż niemiły) i żartobliwie też odpowiadałam; wkrótce ów syn pani T.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/255
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
254