Strona:PL Szpieg.djvu/007

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zrozumiał, a potem zawahawszy się, rzekł ochrypłym i słabym głosem:
— Kieliszek wódki!
Gdy mu przyniesiono pochłonął go jednym łykiem, odepchnął tackę z chlebem, rzucił dziesiątkę i głęboko się zamyślił. Od chwili wnijścia oczy exwojskowego nie opuszczały go, śledził jego fizjonomią i ruchy, i żywo zdał się nim zajmować. Bilardowi gracze skończywszy partyą wkrótce wyszli, markier usunął się do drugiéj izby, a owi dwaj zostali sam na sam. Naówczas mężczyzna w kapeluszu wstał od kawy, począł się przechadzać, poprawił w zwierciedle bakenbardy, odchrząknął i zbliżywszy się do człowieka przy drzwiach, rzekł z cicha:
— No cóż Panie Macieju, jak widzę zawsze bieda?
Tamten jak przebudzony nagle głowę podniósł, lecz zdawał się nie rozumieć pytania.
— Hm! bieda panie Macieju!
— Co? rzekł niewyraźnie zapytany. —
— Mówię, źle coś na świecie!
— Alboż kiedy było lepiéj?
— Ha! ono by to mogło być lepiéj, gdyby ludzie rozum mieli.
— Rozum? a na co się on zda kiedy doli niema?
— Przy rozumie i szczęście się znajdzie!
— Djabła tam! —
— A ja wam mówię, dodał kręcąc wąsa pierwszy, że nigdy rozpaczać nie trzeba, i doświadczonych ludzi słuchać.....
— I jam ci to nie chłystek!
— Ale się wam od biedy w głowie pobałamuciło. Wiesz panie Macieju, że kiedy doktor zacho-