Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mikołaj Marcjal żywo zerwał się i pobiegł do wejścia, żeby się dowiedzieć o powodzie niezwykłego zgiełku.
— Grubas przyszedł! — rzekł! wracając na środek sali.
Kulawy Grubas, którego przybycie wywołało huczne okrzyki mieszkańców Lwiej Jaskini, którego zeznanie mogło być zabójczem dla Germaina, był człowiekiem bardzo otyłym, mimo swego kalectwa zwinny i silny, z twarzy dość podobny do buldoga. Przyprowadził ze sobą towarzysza, mężczyznę trzydziestoletniego, mającego fizjognomję mniej spodloną i bezecną, niż reszta więźniów; ten, chociaż udawał również jak Grubas zuchwałość i obojętność na swój los, niekiedy jednak zachmurzał się i gorzki uśmiech wykrzywiał mu usta.
— Nakoniec cię mamy, Grubasie! teraz się uśmiejemy.
— Brakowało nam ciebie.
— Uczyniłem jednak wszystko, co mogłem, żeby się znowu dostać do przyjaciół.
— Zawsześ szczęśliwiec! Czy wiesz? toć Pique-Vinaigra tu znajdziesz!
— On, stary znajomy! wyśmienicie! Zabawi nas swojemi historjami, a słuchaczy nie zabraknie. Widziałeś nowych rekrutów w kancelarji. A witajże, witaj, Kardyljaku, — dodał Grubas, widząc nadchodzącego więźnia, ubranego w łachmany, który z fizjognomji był podobny razem do lisa i wilka. — Jak się masz stary?
— Zdrów. Jakże się tu dostałeś? — zapytał Kardyljak.
— Za bzdurstwo, kochanku, za prostą kradzież. Ostatni interes, wyborny, nie udał się nam.
— Więc i Frank tu jest? — rzekł Kardyljak. — Ach prawda, otóż i on. A ja myślałem, bracie, że już zostałeś, gdzie merem gminy. Wszakże chciałeś być uczciwym?
— Byłem głupi i pokutuję za to, — odparł Frank