Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

był księżnie schadzkę na nazajutrz rano, ona teraz, mając, jakieśmy powiedzieli, klucz od drzwiczek z małej uliczki, weszła przez oranżerję, w nadziei, że zastanie Florestana w dolnych pokojach, nie znalazłszy go tam, przypuszczała, że jest zajęty pisaniem w swoim gabinecie.
Na nieszczęście, dosyć groźna wizyta pana Badinot zmusiła Florestana do wyjścia z domu i zapomniał o schadzce z księżną, która, przyszedłszy na górę, już chciała wejść z salonu do gabinetu, kiedy podniosła się zasłona i stanął przed nią ojciec Florestana.
Księżna przestraszona, krzyknęła.
— Klotylda! — zawołał zdziwiony hrabia.
Stary hrabia de Saint-Remy żył niegdyś w ścisłej przyjaźni z ojcem pani de Lucenay i przyzwyczaił się nazywać ją od dzieciństwa poufale po imieniu.
— Klotyldo! — powtórzył hrabia z bolesnym wyrzutem — ty! tutaj! u mego syna!
Te ostatnie słowa pomogły księżnie poznać w nieznajomym ojca Florestana. Położenie jej było tak niejasne, tak znaczące, że zwłaszcza przy swoim charakterze prędkim i stanowczym, ani na myśl jej przyszło uciec się do kłamstwa.
— Nie łaj mnie pan, jesteś moim najdawniejszym przyjacielem, przypomnij sobie, że od lat dwudziestu nazywałeś mnie swoją kochaną Klotyldą.
— Tak, tak cię nazywałem, lecz...
— Wiem już, wiem co mi chcesz powiedzieć, ale ja mam zawsze jednę dewizę: Co jest, to jest, co będzie to będzie.
— Ach Klotyldo!
— Oszczędź mi wyrzutów i pozwól raczej powiedzieć, jak się cieszę, że cię widzę, bo mi przypominasz tyle rzeczy, najprzód mego dobrego ojca, potem czas kiedy miałem piętnaście lat, ach piętnaście lat, co za piękny wiek!