Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem. Ale on także leczył znajomą mi księżnę de Lucenay...
— Księżnę de Lucenay!
— Mówiła mi dawniej, że odbiera od niego bardzo ciekawe i dowcipne listy o zwiedzanych krajach, lecz kiedy przed miesiącem znowu zapytałam o niego, zmieszała się i powiedziała, że już dawno o nim nic nie słychać, że zapewne umarł. Książę zna go?
— Tak jest, na nieszczęście; ale nie przerywam pani opowiadania o tym niegodnym człowieku, zdolnym do wszelkich zbrodni.
— Zbrodni? a moja matka skonała w jego ręku! Książę powiedziałeś mi albo za wiele, albo za mało.
— Jakto?
— Lękałam się oskarżać niewinnego, ale teraz wszystko mogę powiedzieć. Przez pięć dni nie odstępowałam od łóżka chorej matki; nakoniec piątego dnia wyszłam do ogrodu odetchnąć świeżem powietrzem. Wracałam ciemnym korytarzem, właśnie kiedy Polidori wychodzi od pani Roland, nie widzieli, mnie. Ona mówiła mu coś do ucha, a on jej odpowiedział: Pojutrze. Znowu coś do niego mówi; on znowu powtórzył: Pojutrze, mówię pani, pojutrze!
— Co to miało znaczyć?
— Co miało znaczyć? Polidori powiedział te słowa we środę wieczorem, a w piątek skonała moja matka!
— Ach! okropne!
— Pamiętałam te straszną przepowiednię, lecz nie śmiałam obwiniać doktora. Po śmierci matki pani Roland rządziła domem. Chciałam zamieszkać w klasztorze, ojciec nie pozwolił; musiałam więc zostać w jednym domu razem ze znienawidzoną i pogardzaną kobietą.
— W Aubiers (tak się nazywały dobra mego ojca), pani Roland zupełnie rozgościła się, zajęła nawet pokoje mojej nieboszczki matki. Z oburzaniem skarżyłam się ojcu na tak nieprzyzwoity postępek, lecz surowo mnie