Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niż młody, żwawy, silny, ubrany w kurtkę. Spojrzano tylko na niego i nikt już nań nie zważał. Wiedzieli, kto on jest. Bandyci wnet poznali swego. Nowoprzybyły siadł tak, żeby, sam nie widziany, mógł śledzić ruchy dwóch mężczyzn, z których jeden dowiadywał się był o Bakałarza.
Rozmowy ciągnęły się dalej. Szuryner okazywał Rudolfowi pewien rodzaj uległości: człowiek ten nie szanował praw, ale szanował siłę.
— Słowo daję, — rzekł, — choć mnie tęgo przetrzepałeś, rad jednak jestem, żem cię spotkał. Chciałbym widzieć, jak weźmiesz się za łeb z Bakałarzem. On mnie zawsze bił.
— Myślisz, że dla twojej zabawy rzucę się na niego jak brytan?
— Bynajmniej, ale on skoczy do ciebie, gdy powiedzą, żeś silniejszy od niego.
— Mam dość drobnych, aby i jemu jeszcze zapłacić, — rzekł Rudolf niedbale; potem dodał. — Ależ na dworze pogoda, psa szkoda wygnać z domu! Trzebaby kazać dać wódki, pilibyśmy, a Gualeza możeby nam zaśpiewała.
— Zgoda, — rzekł Szuryner.
— I powiemy sobie, kim jesteśmy, — dodał Rudolf.
Szuryner wstał, przyłożył lewą rękę do czapki i powiedział.
— Albinos, inaczej zwany Szurynerem, niegdyś więzień na galerach za morderstwo, dziś uwolniony, zimą marznie w wodzie, latem piecze się na słońcu; oto moje życie. A ty — dodał — mój panie? pierwszy raz widzimy cię w tej stronie miasta... Musisz mieć jakieś rzemiosło?
— Robię malowidła na wachlarzach i nazywam się Rudolf.
— Malarz! — zawołał Szuryner, — a więc dlatego masz ręce tak białe. Ale czemu chodzisz do takiej szynkowni jak ta, gdzie bywają złodzieje, zbóje, i galernicy?
— Przychodzę tu, bo lubię się bawić.