Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozbity, nie wyjmując Bakalarza, który tym razem znajdzie swego mistrza...
Na te słowa gospodyni i wszyscy obecni spojrzeli na Rudolfa z uszanowaniem i obawą. Gospodyni uśmiechnęła się do niego, wstała, by go zapytać, co rozkaże podać.
Jeden z dwóch gości, o których wspomnieliśmy, schylił się do gospodyni i zapytał ochrypłym głosem:
— Czy był tu Bakałarz?
— Nie — odpowiedziała gospodyni.
— A wczoraj?
— Był. Czemu pytasz o niego?
— Bo dziś wieczór mieliśmy się zejść. Mamy interesy.
— Śliczne to muszą być interesy, zbóje!...
— Zbóje! — powtórzył bandyta rozjątrzony — z nich żyjesz!
— Ejże! czy będziesz cicho! — zawołała gospodyni, podnosząc butelkę, którą trzymała w ręku, a mężczyzna, mrucząc, siadł znowu na miejscu. — Czemże każecie sobie służyć? — spytała uprzejmie Rudolfa.
— Spytajcie Szurynera, matko; on ugaszcza, ja płacę... No, cóż chcesz na wieczerzę, hultaju?
— Dwie butelki wina, trzy kromki chleba i porcję mięsa.
— Gualezo, — rzekł Szuryner, — mów, czy będziesz jeść?
— Nie... nie jestem głodna...
— Ależ, dziewczyno, spojrzyjże w oczy memu zwycięzcy, — zawołał Szuryner, śmiejąc się ma całe gardło. — Czy boisz się patrzeć na niego?
Gualeza w milczeniu spuściła oczy. Gospodyni przyniosła wieczerzę, nad którą Szuryner unosił się w zachwyceniu gastronomicznem; jadł zawzięcie. Tak upłynęło kilka chwil, gdy wszedł nowy gość, raczej stary