Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze, więc biorę moje złoto, rzekł nieznajomy, zbierając zwolna luidory i brząkając niemi umyślnie. — Chowam je do kieszeni, te ładne kanareczki.
— Niechaj cię piekło wraz z twojém złotem pochłonie! — zawołała chora w rozpaczy, — schowaj je sobie i wynoś się ztąd; nie dla tegom wzięła Maryję do siebie, ażeby ją zgubić, albo jéj zgubę doradzać. Zamiast taki chleb pożywać, wolałabym raczéj stos węgli zapalić i siebie i ją razem zabić.
Zaledwie pani Lacombe te słowa wyrzekła, gdy w tém Maryja, blada, oburzona, z twarzą łzami zalaną wbiegła do izby i rzuciwszy się na szyję choréj kobiéty, zawołała:
— O! chrzestna matko, wiedziałam o tém, że ty mnie kochasz jak swoją własną córkę!
I odwracając się do kommendanta de la Mirandière, którego już poznała, ponieważ u pani Jourdan często ją swoim natrętnym ścigał wzrokiem, rzekła do niego głosem największéj pogardy:
— Proszę pana wyjść ztąd natychmiast.
— Ale mój kochany gołąbeczku....
— Ja byłam tu... pod temi drzwiami, wszystko słyszałam.