Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sam pozostał ze starym mulatem. Długie siwe włosy spadały na czoło starca; jego długa i zaniedbana broda zasłaniała całą twarz niemal. Ludwik wziął go za rękę dla przekonania się o stanie jego pulsu.
W téj chwili starzec uczynił nieznaczne poruszenie i wymówił kilka słów niezrozumiałych.
Dźwięk tego głosu zastanowił jednak Ludwika, i zaczął się przypatrywać rysom zemdlonego; lecz brak światła w pokoju, tudzież długie włosy i broda starca przedstawiały go jego oczom jako człowieka zupełnie mu obcego.
Wtém, zemdlony podniósł zwolna głowę, i obejrzał się do koła; a gdy wzrok jego zatrzymał się w nogach łóżka pomalowanego na szaro i zbudowanego w sposób szczególny, wtedy objawił pewne zadziwienie; kiedy nareszcie spojrzał na kantorek odznaczający się dziwnym swoim kształtem, mimowolnie prawie zawołał;
— Gdzież ja jestem? Czy to sen?... Mój Bożo! mój Boże!
Organ tego już coraz wyraźniejszego głosu uderzył powtórnie Ludwika; zadrżał lekko, lecz wkrótce kiwnąwszy głową i uśmiechając się z goryczą, rzekł z cicha do siebie:
— Niestety! żal nastręcza nam częstokroć dziwne złudzenia.
I zwracając się do starca zapytał go głosem uprzejmym: