Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I cóż! jakże się teraz macie, mój przyjacielu?
Na te słowa, mulat podniósłszy się nagło na posłaniu, uchwycił rękę Ludwika prędzéj, aniżeli ten zdołał mu ją cofnąć i okrył ją łzami swemi i pocałunkami.
Ludwik Richard zdziwiony i ujęty tym dowodem tkliwości starca, rzekł do niego:
— Uspokójcie się mój ojcze. Prawdziwie, ja nic jeszcze nie uczyniłem czembym mógł sobie zarobić na wdzięczność waszą. Z czasem, będę może szczęśliwszym... Ale powiedzcie mi, jak się macie? Czy to wielkie znużenie, czy téż osłabienie, były powodem waszego zemdlenia?
Starzec nic nie odpowiedział, pochylił głowę na piersi i nie opuszczając ręki Ludwika, z którą zdawało się, że rozstać się nie mógł, serdecznym uściskiem przytulił ją do dyszącéj piersi.
Młodzieniec przejęty coraz żywszém wzruszeniem, ze łzami w oczach powiedział do niego.
— Posłuchajcie mnie, mój ojcze!
— O! jeszcze! jeszcze!... — rzekł starzec głosem łkającym!....
— Jakto! chcecie żebym was jeszcze nazywał: Mój ojcze?
— Tak, — odpowiedział starzec z drżeniem, — o! tak! jeszcze!
— Dobrze więc, — mój dobry ojcze...
Młodzieniec nie mógł reszty dokończyć.
Gość jego nie mógł się już dłużéj przezwy-