Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Pójdź do piwnicy i skosztuj słodkiego imbroziemskieigo wina.
— Wołałabym w domu mej matki pić wodę źródlaną, którą poją konie mego ojca...
— Ach, Tino, Tino, wszak teraz dopiero widzę, że mnie wcale nie kochasz! O, czemuż mi język nie odpadł, czemuż mi oczy nie zgasły, w dniu, w którym ciebie kupiłem!... Biada mi, biada... czemże cię pocieszę!...
— Jakżeście szczęśliwe, ptaszęta Boże! — mówiła Tina. — Biegacie od wioski do wioski, szczęśliwe i wesołe, a ja schnę w smutku i tęsknicy... Lećcież, ptacy niebiescy i powiedzcie mojemu ojcu staremu i matce starej i moim przyjaciółkom i plebanowi staremu, co mnie ochrzcił, powiedzcie im, gdy ich ujrzycie, że ich żegnam na wieki.
— I bratu memu, co mnie sprzedał za pięćdziesiąt sztuk złota i tyleż talarów białych, powiedzcie, że mu przebaczam i, że i jego żegnam na wieki...

— O, łzy dobroczynne, łzy kojące! — mówiła Teresa, ocerając oczy.
— Jeszcze ci opowiem jeden urywek — to właśnie koniec opowiadania, które ożywiło we mnie wszystkie wspomnienia dzieciństwa:

Upłynęły już trzy miesiące; pewnego wieczoru cała rodzina Tiny już się położyła spokojnie w chacie.
Legła i spała spokojnie...
Dokoła cisza na lądzie i morzu panowała niezmącona...
A wtem głos, dziwnie miły, zadźwięczał z pad pułapu:
— Ojcze i matko i bracie, przez miłość Boską, modlicie się za mą duszę, módlcie się codziennie, noście po mnie żałobę, a i ja będę modliła się za wami... Albowiem wiedzcie, że wasza Tina śpi już w grobie...