Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób naigrawać się z tego biednego Armeutiéres, którego też zabił.
— Z tego dziecka, które, Bóg wie, poco, wyzwał — rzekł de Montal z oburzeniem.
— I mnie to też oburzyło, i to tak, że aż ubliżyłem pułkownikowi; w rezultacie dziś rano odbył się pojedynek i po paru minutach zabiłem go na miejscu... No, ale mówmy już o czem innem.
— Ach, markizie, cokolwiek zbyt już nierozważnie, jak na człowieka żonatego, postępujesz — zauważył z niepokojem de Montal.
— A propos żonatego i żony, mój kochany Beduinie — czy nie byłbyś łaskaw zacząć się trochę umizgać do mojej żony? — rzekł markiz. — Szczególny z ciebie człowiek — na ostatnim balu maskowym przedstawiłem cię markizie w całym blasku twego orjentalnego stroju — znasz ją zbliska już że dwa miesiące, a odnosisz się do niej tak obojętnie że nawet ona, przy swych przesądach, uważa, że jesteś nudny.
— Jakto, markizie — alboż nie dostrzegłeś jeszcze, że des Roches jest zakochany w pani de Beauregard po uszy i lęka się, aby daremnie trudów nie poniósł — śmiał się de Montal.
— Oszalałeś! — odpowiedział kapitan, śmiejąc się na głos. Jeżeli mam się przyznać, markizie, to pani de Beauregard jest dla mnie zanadto purytanką. Ja mam ton rzeczywiście nieznośny — kobiety z lepszego towarzystwa onieśmielają mnie i tak przy nich głupieję, że wkońcu słowa powiedzieć nie umiem. Ilekroć mam przyjemność widzenia markizy, stale — oglądam się na zegar, albo gapię się na tapety, czekając z upragnieniem końca wizyty, oby najrychlejszego — i to zapewne czyni mię nieznośnie nudnym, jak słusznie zupełnie powiada twoja małżonka.
— Nie wierz ani jednemu jego słowu! — wesoło zaśmiał się markiz. — Niema nikogo niebezpieczniejszego,