Strona:PL Sue - Artur.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tniejsze, bardzo płakałem, i powróciliśmy do zamku.
Odtąd chodziliśmy z Heleną prawie codziennie na smentarz; zamiast cierpkiéj i dojmującéj boleści, uczuwałem coraz to bardziéj lubą tęsknotę, która nie była bez pewnego uroku... Uczułem najprzód w sobie z radością niewymowną wdzięczność ku pamięci mego ojca, i błogosławiłem go pobożnie i z podziwieniem za to, że mi okazywał przywiązanie tak głębokie, a nadewszystko tak przewidujące, pomimo straszliwego przekonania w którém zostawał o najzupełniejszém zapomnieniu, w jakie wpadają ci, co już zeszli z tego świata.
Wychodząc z méj osłupiałości, zaczynałem wreście oceniać świetne położenie jakie mi przysposobił; dla tego pewnie, aby mu dochować wieczną wdzięczność; lecz nakoniec, pojąwszy to położenie w całym jego przepychu, drżałem niekiedy, aby w głębi tego mocnego uczucia, niebyło straszliwego samolubnego ukontentowania.
Powiedziałem już, że przez długi czas niepostrzegłem piękności Heleny; chociaż to może będzie się zdawało rzeczą dziwną, lecz każdy to pojmie, że aż do téj chwili była dla mnie tylko siostrą; gdym ją opuścił, udając się w podróż, zostawała w klasztorze i była pra-