Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast, skoro tylko napełnił mały, brzydki pokój tonami, poczułem się w czarodziejskiem kole, w którem moje obecne ja ginęło a zjawiało się dawne z przed laty trzydziestu.
Widziałem się w myśli leżącym na kanapie, która stała właśnie tu, gdzie teraz siedzę, pod drzwiami. I przypomniała mi się pewna noc... zbudziłem się nagle, ponieważ sąsiad mój leżący po drugiej stronie drzwi rzucał się niespokojnie na swojem posłaniu to wzdychając, to jęcząc żałośnie. Byłem młody, lękliwy i samolubny, starałem się więc tylko o to, aby znów zasnąć jaknajprędzej. Godzina wtedy mogła być zaledwie dwunasta i myślałem, że sąsiad mój wrócił pijany do domu. O pierwszej zbudziło mnie wołanie o ratunek, które zdawało mi się pochodzić odemnie właśnie, miałem bowiem sen brzydki. U sąsiada było cicho jak makiem siał ale wiało stamtąd coś przykrego, jak gdyby zimny powiew, uważne obserwowanie mnie, jak gdyby ktoś tam wewnątrz nadsłuchiwał lub podglądał przez dziurkę od klucza, co robię.
Nie mogłem już zasnąć lecz leżałem, walcząc z czemś przykrem, strasznem. Od czasu do czasu wyrażałem sam przed sobą pragnienie usłyszenia stamtąd jakiegoś głosu a chociaż oddzielała nas nie więcej jak stopa, nie słyszałem nic, nawet oddechu ani szelestu pościeli.
Wreszcie nadeszło rano; wstałem i wyszedłem. Za powrotem dowiedziałem się, że sąsiad mój, po-