Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z panem Schuan, ja dwóch wrogów położyłem trupem, a wśród czterech rannych, jeden z mojej ręki ugodzony został kordelasem. Miałem więc prawo figurować w piosence Alana, który zresztą tak w wierszach, jak w czynie, postępował ze mną zawsze sprawiedliwie.
Zaledwie minęła gorączka, wywołana grozą niebezpieczeństwa, zapragnąłem co prędzej usiąść na ławce. Ciężar jakiś przygniatał mi piersi, wspomnienie dwóch zabitych przemnie ludzi dusiło mnie niby zmora. Zacząłem płakać głośno, jak dziecko. Alan poklepał mnie pieszczotliwie po ramieniu, mówiąc, że jestem dzielnym chłopcem, a potrzebuję tylko przespać się trochę.
— Ja pierwszy straż trzymać będę — rzekł — postąpiłeś ze mną szlachetnie od początku do końca, Dawidzie, i cenię cię więcej nad wszystkie skarby świata.
Usłał mi łóżko na ziemi, a sam w czatowni kapitana z pałaszem w ręku i pistoletem na kolanach czuwał przez trzy godziny. Po ich upływie obudził mnie i ja z kolei siedziałem na straży; dzień się robił; nastąpił cichy poranek; morze łagodnie kołysało statkiem, a deszcz, wpadając do kajuty przez daszek w górze, powiększał kałuże krwi, stojące na podłodze. Czas mojej straży przeszedł spokojnie; zauważyłem, że nikt nawet nie pilnuje steru. Istotnie (jak się później dowiedziałem) tylu było zabitych i rannych, a reszta majtków tak czuła się przerażoną, że podobnie jak my, pan Riach i kapitan zmuszeni byli czuwać na przemian, strzegąc dwumasztowca od ro-