Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tknęło mnie jakby przeczucie, że układają coś złego, a pierwsze dosłyszane słowa utwierdziły mnie w tem przekonaniu.
— Czy nie moglibyśmy wywabić go z kajuty? — zagadnął pan Riach.
— Lepiej niech tam zostanie — odparł Hoscason — nie będzie miał miejsca na wywijanie pałaszem.
— To prawda — przytwierdził Riach — ale z nim będzie ciężka sprawa.
— Sza! — zawołał kapitan. — Możemy go wciągnąć w rozmowę i stanąwszy niepostrzeżenie po obu stronach, chwycimy go za ręce, albo wbiegając z dwóch stron, napadniemy na niego zanim zanim zdąży wciągnąć pałasz.
Słysząc to, przejęty byłem grozą i oburzeniem na podstępnych, zdradliwych, żądnych krwi towarzyszy podróży. Pierwszą myślą moją było uciec coprędzej, zaraz jednak powstydziłem się tchórzostwa takiego.
— Kapitanie — odezwałem się — ten nieznajomy prosi o wódkę, a butelka próżna. Zechce mi pan dać klucz od szafy?
Wszyscy trzej drgnęli i zwrócili się do mnie.
— Oto nadarza nam się dobra sposobność wydobycia broni — zawołał Riach. Słuchaj Dawid, wiesz, gdzie złożone są pistolety?
— Tak, tak — wtrącił Hoseason — Dawid