Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może być mowy o sprawiedliwości w zaszłym wypadku!
Dałem się przekonać i uległem.
Smierć na szubienicy uważałem za najgorszą ze wszystkich rodzajów śmierci, a sama myśl o tem odjęła mi chęć oglądania gmachu sądowego.
— Nie waham się dłużej Alanie, idę z tobą — rzekłem.
On przybrał poważną minę i powiedział:
— Powinnością moją jest ostrzedz cię, że to, na co się zdecydowałeś, nie jest rzeczą małej wagi. Wystawieni będziemy na znoszenie chłodu i głodu. Łożem naszem będzie bagnisko, — życie, podobne do życia ściganego zwierzęcia. Spać będziemy z ręką na broni. Ach! nieraz upadniemy ze zmęczenia, zanim to się skończy! Znam ja dobrze takie życie, lecz niema dla nas innego ratunku: albo uciekać, błądząc skrycie po zaroślach, albo wisieć.
— Wybór nie trudny — powiedziałem — i uścisnęliśmy sobie na to dłonie.
— Teraz obejrzyjmy się jeszcze raz na naszych prześladowców — rzekł — i zaprowadził mnie na północno-wschodni skraj lasu.
Daleko na krańcu ku Balachulish żołnierze maleńcy z tej odległości, szli przez pagórki i doły i z każdą chwilą wydawali się jeszcze mniejszymi. Przestali krzyczeć, aby tchu nie marnować — biegli za śladem przekonani, że jesteśmy tuż przed nimi.
Alan przypatrując się, rzekł z uśmiechem:
O zmęczą się oni, zanim nas dogonią! Możemy sobie usiąść, Dawidzie, zjeść cokolwiek, łyknąć z mojej flaszy i jeszcze wypo-