Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ło mnie to od rzeczywistego miejsca przeznaczenia, którego nie wyjawiłem, więc dotąd nalegałem, aż wreszcie przystanął i wysiadłem na brzeg pod lasem w Lettermore, gdzie znaleść miałem Alana.
Był to las brzozowy, wyrosły na stromej, urwistej stronie góry. Znajdowało się w nim mnótwo przejść i wąwozów, zarosłych paprocią, a przerzynała go pośrodku droga wiodąca ku północy i ku południowi.
Usiadłem na skraju tej drogi, nad źródłem, aby posilić się chlebem, danym mi przez Henderlanda i zastanowić się nad swojem położeniem.
Lecz dręczyły mnie chmary zapuszczających żądła komarów, a jeszcze bardziej, wątpliwości, oblegające mój umysł, jak postąpić powinienem.
Dlaczego szedłem dzielić losy wygnańca, wyjętego z pod prawa i, niedoszłego mordercy, jakim był Alan?
Czyż nie postąpiłbym raczej jak człowiek rozumny, udając się prosto na południe?
I co pomyśli o mnie Cambell, albo nawet Henderland, jeżeli się dowiedzą o mojej zarozumiałości i głupocie?
Te to wątpliwości coraz częściej mnie udręczały.
Gdym tak siedział i rozmyślał, odgłos ludzi i koni doszedł przez las mych uszu i wkrótce pokazało się na zakręcie czterech podróżnych.
Scieżka w tym miejscu była tak spadzistą i wązką, że szli po jednemu i prowadzili konie za cugle.