Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na głowie miał szlafmycę flanelową i z tegoż materjału szlafrok, który, zamiast surduta i kamizelki, nosił na podartej koszuli. Brody jego dawno widać nie dotknęła brzytwa, ale co mnie najwięcej raziło i onieśmielało to to, że nie odwracając oczu odemnie, nie patrzył mi prosto w oczy. Czem był z urodzenia i profesji, tego domyśleć się nie mogłem. Wyglądał jak stary sługa na łaskawym chlebie, któremu za nędzne wynagrodzenie poruczono dozór nad opuszczonym domem.
— Jesteś głodny? — zapytał, patrząc nie wyżej, jak na kolana moje — możesz zjeść trochę kartofli.
Odpowiedziałem, że nie chciałbym pozbawić go wieczerzy.
— Łatwo się bez niej obejdę — zapewniał — wypiję tylko piwo; ono łagodzi mój kaszel.
Wypił pół kubka, nie spuszczając ze mnie oka, nagle wyciągnął rękę, mówiąc:
— Daj list.
Oświadczyłem, że list jest dla pana Balfour’a, nie dla niego.
— Za kogo mnie bierzesz? — zawołał — oddaj mi list Aleksandra.
— Znasz imię mego ojca?
— Byłoby dziwnem, gdybym nie znał imienia mego rodzonego brata — odparł — jakkolwiek widzę, że ci się nie podobają ani ja, ani