Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rajszej niegodziwości, biegli mi na pomoc. A jednak — jeżeli się mylę... jeżeliby znów miał mnie taki zawód spotkać, jak poprzedniego dnia... nie, nie byłbym zdolnym do przeniesienia tego! Odwróciłem się, i przez długą chwilę patrzeć przestałem.
Z sercem boleśnie bijącem, zacząłem zwolna liczyć do tysiąca, dla odzyskania spokoju, i zagłuszenia w sobie trwogi i niepewności. Wreszcie, gdym na nowo spojrzał na morze, radość moja nie miała granic. Czółno szło prosto ku Earraid!
Nie mogąc dłużej wytrzymać, pobiegłem w stronę morza, jak tylko mogłem najdalej, skacząc po skalach.
Cudem tylko nie utonąłem, a gdym się wreszcie zatrzymał, nogi drżały pode mną, i w ustach było mi tak sucho, że zmuszonym byłem zwilżyć je morską wodą, aby być w stanie głos wydobyć, i wołać. Przez ten czas czółno zbliżało się, i już dostrzedz mogłem, że było ono to samo, co wczoraj, a na niem ciż sami dwaj rybacy.
Poznałem ich po kolorze włosów, które jeden z nich miał jasno żółte, a drugi czarne. Lecz teraz towarzyszył i jakiś trzeci człowiek, należący do lepszej klasy, jak się zdawało. Gdy przybyli na odległość głosu, opuścili żagiel, i przystanęli. Pomimo mych usilnych prośb, do brzegu nie przybili; a, co mnie najwięcej przestraszyło, to to, że ten nowy towarzysz coś mówił, patrząc na mnie, i śmiał się szyderczo. Wreszcie, stanął on w czółnie, i zaczął do mnie przemawiać nadzwyczaj szybko, czyniąc różne gesty. Powie-