Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kręty niby wąż, chwilami znikał, aby znów zakłębić się trochę dalej. Wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale później zrozumiałem, że ów prąd właśnie uniósł mnie wraz z trzymaną deską ku sąsiednim wybrzeżom.
Leżałem spokojnie, rozważając, że człowiek zginąć może zarówno z zimna, jak pochłonięty tonią wodną. Wybrzeża wysepki Erraid były tuż obok; przy świetle księżyca widziałem na nich kępę zarośli, również połysk miki w skałach nadmorskich.
— Gdy bym tam dojść mógł! — pomyślałem w duchu.
Nie umiałem pływać, w okolicy bowiem Essen nie mieliśmy głębszej wody, trzymając się jednak oburącz deski, a poruszając nogami spostrzegłem, że mogę się posuwać zwolna. Była to ciężka, zmudna praca, ale po godzinie czynionych wysiłków, znalazłem się w piasczystej zatoce, otoczonej małemi pagórkami.
Morze tu było spokojne, cisza panowała głęboka; przy świetle księżyca rozglądając się dokoła, zauważyłem, że nigdy w życiu nie widziałem równie smętnego pustkowia. Zawsze jednak stanowiło ono ląd stały; dostawszy się na niego nie wiem co odczuwałem silniej: zmęczenie, czy też wdzięczność za ocalone życie; mogliłem się do Boga goręciej, niżeli kiedykolwiek.