Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pogrzebowy, zawróciwszy nagle, znikła, a ja stałem na miejscu z najeżonymi na głowie z przerażenia włosami. W owych czasach ludzie wierzyli w czarownice i drzeli przed grozą przekleństwa; to, jakie słyszałem, wyrzeczone przed chwilą, zdawało się być ostrzeżeniem, wstrzymującem mnie od wykonania danego zlecenia.
Usiadłem i spoglądałem na Gaje. Im dłużej patrzyłem, tem piękniejszą wydawała mi się okolica pełna zieleni, kwiecia, bujnego zboża, tylko nieszczęsna rudera pośrodku psuła harmonijny wdzięk krajobrazu.
— Nabity — odezwał się głos z góry.
— Przyszedłem tu z listem do pana Balfour’a z Gajów — oznajmiłem. — Czy go zastałem?
— Od kogo list — pytał grożący ciągle pistoletem.
— Niewłaściwe tu miejsce do objaśnień — zawołałem rozdrażniony.
— Możesz położyć pismo na progu podedrzwiami i odejść.
— Nie zrobię tego — odparłem. — List wręczę panu Balfour’owi osobiście, jak mi polecono i sam mu się przedstawię.
— A któż ty jesteś — dowiadywano się po chwili.
— Nie wstydzę się mego nazwiska: jestem Dawid Balfour.
Oświadczenie moje wywołało silny dreszcz u badającego mnie człowieka, gdyż słyszałem kilkakrotne uderzenie lufy pistoletu o