Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom II.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Brawo! bravissimo! aby na mnie ściągnąć podejrzenie!... A przyczyna, jeśli łaska?
— Moje sumienie.
— Et, klecha z ciebie! nie rozumiesz się na honorze.
Fabrycy nie żyje, powiadała sobie Klelja, otruli go przy obiedzie, albo mają otruć jutro. Pobiegła do ptaszkami, aby zaśpiewać przy klawikordzie. Wyspowiadam się, mówiła sobie, Bóg mi przebaczy, żem złamała ślub dla ocalenia życia człowiekowi. Jakież było jej przerażenie, kiedy, przybywszy do ptaszkami, ujrzała, że żaluzje zastąpiono deskami przybitemi do kraty. Zrozpaczona, próbowała ostrzec więźnia paroma słowy podobniejszemi do krzyku niż do śpiewu. Żadnej odpowiedzi: śmiertelna cisza panowała w wieży.
Wszystko skończone, rzekła sobie. Zeszła wpółprzytomna, następnie wróciła aby wziąć z sobą trochę pieniędzy oraz diamentowe kolczyki; wzięła także mimochodem kawał chleba z obiadu pozostawiony w kredensie. Jeżeli żyje jeszcze, obowiązkiem moim jest go ocalić. Podeszła wyniośle do drzwiczek wieży, były otwarte, pomieszczono jedynie ośmiu żołnierzy w kolumnowej sali na parterze. Spojrzała hardo na żołnierzy; miała zamiar zwrócić się do sierżanta, ale go nie było. Rzuciła się na kręcone schodki, biegnące spiralnie dokoła kolumny; żołnierze spojrzeli na nią zdumieni, ale, widocznie z przyczyny jej koronkowego szala i kapelusza, nie śmieli nic powiedzieć. Na pierwszem piętrze nie było nikogo; przybywszy na drugie, przy wejściu do korytarza (który, jeśli czytelnik sobie przypomina, zamknięty był trojgiem żelaznych drzwi i wiódł do pokoju Fabrycego), zastała jakiegoś nieznanego klucznika, który wybąkał zmieszany:
— Jeszcze nie jadł obiadu.
— Wiem, odparła Klelja wyniośle. Dozorca nie śmiał jej zatrzymać. O dwadzieścia kroków dalej, na drewnianych schodkach wiodących do celi Fabrycego, Klelja zastała drugiego stróża, bardzo starego i opryskliwego, który rzekł szorstko:
— Ma pani rozkaz gubernatora?