Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z którego wyjechali, rósł na wzgórku na jakie dziesięć stóp nad równiną, ujrzeli dość wyraźnie kawałek bitwy: ale właściwie na łączce nie było nikogo. Łąkę tę odcinał, o jakie tysiąc kroków, długi rząd bujnych wierzb; nad temi wierzbami widać było biały dym, który niekiedy wzbijał się krętą smugą ku niebu.
— Gdybym tylko wiedziała, gdzie jest mój pułk, mówiła markietanka skłopotana. Nie możemy jechać przez tę łąkę. Słuchaj, ty, rzekła do Fabrycego, jeżeli natkniesz się na wroga, bierz go odrazu sztychem, nie baw się w rąbaninę.
W tej chwili, markietanka spostrzegła czterech żołnierzy, o których mówiliśmy wyżej: wychylili się z lasu na równinę na lewo od drogi. Jeden był konno.
— To coś dla ciebie, rzekła do Fabrycego. Hej tam! krzyknęła do tego który był na koniu, chodź-no się napić kieliszek wódki.
Żołnierze zbliżyli się.
— Gdzie jest szósty szwoleżerów!? krzyknęła.
— Tam, o pięć minut, nad kanałem za wierzbami; ubili im pułkownika Macon.
— Chcesz pięć franków za konia?
— Pięć franków! żartujcie zdrowo, mateczko, oficerski koń! Nie minie kwadrans, jak go sprzedam za pięć napoleonów.
— Daj mi jednego napoleona, rzekła markietanka do Fabrycego. Następnie, zbliżywszy się do żołnierza na koniu, rzekła: Złaź prędko, masz tu napoleona.
Żałnierz zesiadł, Fabrycy wesoło skoczył na siodło, markietanka zdejmowała zawiniątko przypięte do siodła szkapy.
— Nuże, pomóżcie mi! rzekła do żołnierzy: pozwalacie się trudzić damie?
Ale ledwie nowy wierzchowiec poczuł tobołek, zaczął stawać dęba; Fabrycy, mimo iż jeździł bardzo dobrze, musiał dołożyć wszelkich starań aby go opanować.
— Dobry znak, rzekła markietanka: jaśnie pan nie przyzwyczajony, do tłumoków.