Ludwiką austryjacką, zwłaszcza na ich pierwsze spotkanie. Nawet sam Napoleon, mimo iż niesłychanie dumny ze swego nowego uniformu królewskiego, nie mógł wytrzymać: kpił sobie z tego z Duroc’iem, który mi to powtórzył. Sądzę że nic nie wykonano z tego labiryntu małostek. Gdybym miał tutaj swoje paryskie papiery, dołączyłbym ów program do tej paplaninki z mojego życia. Prawdziwa rozkosz przeglądać to: ma się wrażenie jakiejś farsy.
Wzdycham w roku 1832 powiadając sobie: „A jednak oto dokąd mała próżność paryska ściągnęła Włocha: Napoleona!“
Na czem ja stanąłem?... Mój Boże, jak to jest źle napisane!
Pan de Ségur był zwłaszcza wzniosły w Radzie Stanu. Ta Rada była wielce czcigodna; to nie była, w r. 1810, zgraja chamów, panów Cousin, Jacqueminot, panów... i innych, obskurniejszych jeszcze (1832).
Oprócz grubych ryb, swoich zaciekłych wrogów, Napoleon zgromadził w Radzie Staniu pięćdziesięciu najmniej głupich Francuzów. Były tam dwie sekcje. Czasami sekcja wojny (gdzie ja praktykowałem pod niezrównanym Gouvion de Saint-Cyr) miała sprawę do sekcji spraw wewnętrznych, której przewodniczył czasami pan de Ségur, nie wiem jakim cudem, zdaje mi się w czasie nieobecności albo choroby tęgiego chwata Ragnault (de Saint-Jean-d’Angély).
W trudnych sprawach, naprzykład sprawa gwardji honorowej w Piemoncie, w czem byłem jednym z pomniejszych referentów, wytworny, doskonały pan de Ségur, nie znajdując żadnej myśli, wysuwał swój fotel; czynił to ruchem niezrównanie komicznym, chwytając go rozstawionemi udami.
Naśmiawszy się z jego niezdarstwa, powiadałem sobie: „Ale czy to nie ja się mylę? Toż to jest ów sławny ambasador u Katarzyny Wielkiej, który skradł pióro ambasadorowi angielskiemu.