Strona:PL Stendhal - Lamiel.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dużo już miałeś kochanek?
— Miałem trzy.
— I niema nic więcej?
— Przynajmniej ja nie znam. Czy panienka chce, żebym znów wrócił?
— Powiem ci za miesiąc; ale żadnych paplań, nie opowiadaj o mnie nikomu.
— Oho, niema głupich! wykrzyknął Jan Berville. Oko zabłysło mu pierwszy raz.
— Jakto, więc miłość, to tylko to? powiadała sobie zdumiona Lamiel; warto w istocie tyle jej zabraniać! Ale ja oszukuję tego biednego Jaśka; aby się stawić tutaj, odmówi może jaką dobrą robotę. Odwołała go i dała mu jeszcze pięć franków. Podziękował jej gorąco.
Lamiel usiadła i patrzała za odchodzącym.
Potem parsknęła śmiechem, powtarzając sobie:
— Jakto! ta sławna miłość, to tylko to!

Kiedy wracała zamyślona i drwiąca, spostrzegła przystojnego i starannie ubranego młodego człowieka, który szedł gościńcem w jej stronę. Młody człowiek, który widocznie miał wzrok krótki, zatrzymał niemal konia, aby się wygodniej przyjrzeć dziewczynie przez lornetkę. Kiedy był o trzydzieści kroków, uczynił gest radości, zawołał służącego, powierzył mu konia, poczem służący oddalił się kłusem.
Młody Fedor de Miossens (bo to był on) poprawił włosy i zbliżył się do Lamiel z miną pewną siebie.
— Stanowczo wpadłam mu w oko, powiedziała sobie.
Kiedy był tuż przy niej:
— Jest w gruncie nieśmiały i chce nadrabiać odwagą.
Refleksja ta, która uderzyła naszą bohaterkę, uspokoiła ją wielce; widząc jego nerwowe ruchy i pretensjonalne wzięcie, Lamiel pomyślała: