Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w czterech tomach przez jego wnuka) był pożyteczny, bo mi dał całkowity rzut oka na niwę literacką i nie pozwolił mojej wyobraźni przeceniać jej nieznanych okolic, jak Sofokles, Ossjan etc.
Ten kurs był bardzo pożyteczny dla mojej próżności, utwierdzając innych w opinji, która mnie mieściła wśród siedmiu czy ośmiu inteligentnych chłopców w Szkole.
Złoty wiek pana Fontanelle, czas o którym mówił z rozczuleniem, to było jego przybycie do Paryża około 1750. Wszystko rozbrzmiewało wówczas nazwiskiem Woltera i dziełami, które przysyłał bezustanku z Fernay. (Czy on już był w Ferney?)
Wszystko to nie robiło wrażenia na mnie, który nienawidziłem dziecinności Woltera w historji oraz jego niskiej zazdrości wobec Corneille’a; zdaje mi się, że od tej epoki zauważyłem świętoszkowaty ton komentarza Woltera w pięknem wydaniu Corneille’a ze sztychami, które zajmowało jedną z najwyższych półek szklanej szafy mego ojca w Claix, szafy od której kradłem klucz i gdzie odkryłem, zdaje mi się, parę lat przedtem Nową Heloizę, a z pewnością później Grandissona. Czytałem go zalewając się łzami czułości w izdebce na drugiem piętrze w Claix, gdzie czułem się bezpieczny.
Pan Jay, ten wielki gębacz, zero w malarstwie, miał wybitny talent budzenia silnej emulacji w naszych sercach, a to jest, jak dziś mniemamy, najważniejszy talent profesora. Jakże inaczej myślałem około 1796! Miałem kult genjuszu i talentu.
Fantasta robiący wszystko rzutami, jak czyni zazwyczaj człowiek genjalny, nie byłby miał czterystu albo trzystu pięćdziesięciu uczniów, jak pan Jay. Słowem, ulica Nowa była zapchana kiedy wychodziliśmy z jego kursu, co potęgowało ważne i nadęte miny profesora.
Byłem zachwycony, niby najtrudniejszem i najpiękniejszem odznaczeniem, kiedy, w połowie jakiegoś roku, zdaje mi się, pan Jay powiedział do mnie swoim majestatycznym i ojcowskim tonem: