Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nicy było moje ubóstwienie tragicznej i prostej prawdy Szekspira, przeciwieństwo emfatycznego dzieciństwa Woltera.
Przypominam sobie, między innemi, że pan Dubois recytował nam z entuzjazmem pewne wiersze Woltera albo własne, gdzie było: w ranie... obracając nóż. To słowo nóż raziło mnie głęboko, bo źle stosowało moje prawidło, moją miłość prostoty. Widzę dziś przyczynę; odczuwałem żywo przez całe moje życie, ale przyczyny ogarniam aż znacznie później.
Wczoraj dopiero, 18-go stycznia 1836, w święto Katedry św. Piotra, wychodząc od św. Piotra o czwartej i obracając się aby spojrzeć na katedrę, po raz pierwszy w życiu popatrzałem na nią tak, jak się patrzy na inny budynek; ujrzałem żelazny balkon kopuły, powiedziałem sobie: widzę to, co jest, po raz pierwszy; dotąd patrzałem na to tak, jak się patrzy na ukochaną kobietę. Wszystko mi się w niej podobało (mówię o kopule), w jakiż sposób mógłbym w niej odkryć wady?
Oto jak inną drogą, z innej strony, wracam do spostrzeżenia tej wady, którą zanotowałem wyżej w tem mojej szczerem opowiadaniu, niedostatek bystrości.
Mój Boże, jak ja się gubię! Miałem tedy swoją teorję, wówczas kiedy słuchałem kursu pana Dubois; wszystkiego, co on mi mówił, uczyłem się jedynie jako użytecznego fałszu. Zwłaszcza kiedy krytykował Szekspira, rumieniłem się w duszy.
Ale uczyłem się tej teorji literackiej tem lepiej przez to że nie byłem nią zachwycony.
Jednem z moich nieszczęść jest to, że nie podobam się ludziom, do których się entuzjazmuję (naprzykład pani Pasta, śpiewaczka, i pan de Tracy); widocznie kochałem ich na swój sposób, a nie na ich sposób.
Tak samo chybiam często w wykładzie teorji którą ubóstwiam: przeczą mi, łzy napływają mi do oczu, nie mogę mówić. Gdybym miał odwagę, powiedziałbym: Och! ranicie mi serce!
Mówiąc po literacku, kurs pana Dubois (wydany później