Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uregulowałeś u siebie czas idealnie — rzucam uwagę na chybił trafił.
Sektor milczy, wpatrzony we mnie uporczywie.
— Więc jesteś przygotowany na wszystko? — podejmuję z trudem wątek rozmowy.
— Tak. Nie będę się bronić.
— Dlaczego? Masz do tego prawo jak każdy człowiek.
— To byłoby bezcelowem. Czuję, że wkrótce i tak nadejdzie twoja era. Ustępuję przed koniecznością, jako idealny symbol zamkniętego ostatecznie okresu. Prześcigły owoc późnej jesieni sam spada z drzewa.
— Więc uznajesz mnie?
— Nie. To rzecz inna. I ty kiedyś ustąpić musisz przed nowym symbolem. Nie zapominajmy o względności pojęć. Wszystko wszak zależy od układu odniesienia.
— Właśnie. Mimoto skąd ta pewność, którą tchną twoje artykuły?
— Wynikła z głębokiego przekonania o użyteczności tego, co głoszę.
— Ah, prawda. Należysz do pokolenia, którego bożyszczem rzeczywistość praktyczna.
— Tak, tak. Ty zaś sięgasz poza nią; przynajmniej zdaje ci się tak. I wpadasz w mgliste mare tenebrarum. Ludziom z krwi i kości to nie wystarcza, potrzebują ciała i jego wytworów.
— Mylisz się. Ja tylko pragnę pogłębienia