Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zegar wydzwonił ósmą.
Usłyszałem ciche westchnienie ulgi z piersi pani Wandy:
— Zasnął.
Lecz w tejże chwili drgnienie życia wstrząsnęło martwem ciałem profesora i podnosząc się z łóżka, zaczął przecierać ręką czoło i oczy. Nagle otrzeźwiawszy z resztek snu, zorjentował się. Spojrzał przytomnie na nas, na leżącego jak trup na dywanie włóczęgę i w lot przypomniał sobie wszystko. Postanowienie szybkie jak błyskawica, mignęło w siwych, bystrych oczach. Jednym skokiem zbliżył się do żony, podjął opuszczony przez nią na podłogę rewolwer i zanim zdołałem przeszkodzić, wypalił do Stachura. Strzał był celny: zgruchotał mu czaszkę. Śpiący nie drgnął.
Lecz prof. Czelawa chwycił się ręką za czoło, przyciskając je w miejscu, które odpowiadało ranie zabitego. Po czasie odjął rękę i patrząc na drżącą jak trzcina żonę, szepnął:
— Działanie reperkusji.
I wskazał ręką na czole okrągłą, czerwoną plamę, jakby od silnego uderzenia. Po chwili zwrócił się znów do żony:
— Odejdź stąd Wandziu, widok zwłok działa na ciebie. Nie popełniłem zbrodni: miałem prawo rozporządzać wedle woli tem ciałem.
Profesorowa oddaliła się.