Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż nam zaręczy, czy profesor istotnie nie wie nic o istnieniu tego człowieka?
— Jakto?! — żachnęła się gwałtownie — przypuszcza pan, że pozwoliłby na to, co się dzieje?
— Niewiem, nic niewiem — łaskawa pani. Są tylko domysły, niepewne supozycje. Sądzę jednak, że w życiu męża jest jakaś tajemnica, której nikomu, nawet pani nie może, czy nie chce wyjawić. Nie zapominajmy, że jest uczonym. Lecz jeśli już mam skutecznie zająć się tą ciemną sprawą, muszę zadać parę zasadniczych pytań: będą może zbyt niedyskretne, lecz uważam je za konieczne. Zresztą proszę pamiętać, że jestem lekarzem.
— Słucham pana, doktorze.
— O której państwo udają się na spoczynek?
— Mąż punktualnie o ósmej wieczorem. Ja, o ile nie jestem znużoną, czytam jeszcze przez godzinę. O dziewiątej bywam już w łóżku.
— O której wstaje mąż?
— Punktualnie o ósmej rano. Ja zwykle wstaję wcześniej, koło siódmej, by przygotować śniadanie.
— Czy nie odstąpili państwo kiedy od tej reguły?
— Od czasu dziesięcioletniego małżeństwa ani razu, pod tym względem Stach jest nieubłagany.
— Hm... Czy nie zastanawia trochę ta nieugięta niczem punktualność!? Równo 12 godzin snu i znów 12 godzin stanu jawy.
— Istotnie w pierwszych latach naszego pożycia