Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Filip nieznacznie skrzywił się i zabierał do wyjścia.
— No, a ty stary — zatrzymał go w drodze Kostrzycki — nie napijesz się z nami na zdrowie twej przyszłej pani?
Starzec spojrzał nań surowo i odpowiedział spokojnym, równym głosem:
— Nie — dziękuję wielmożnemu panu — za wielki zaszczyt. Zresztą jedną miałem panią w życiu i tej wiernie służyłem, a dziś ona nieboszczka. Stary ja już niezdara — dorzucił z tłumioną goryczą — czas mi już odejść na spoczynek, czas. Nie umiem dwom bogom służyć.
I nie czekając na odpowiedź, skwapliwie opuścił zaskoczonych tym wybuchem mężczyzn.
Kostrzycki pierwszy ochłonął ze ździwienia.
— A to ciekawy stary! Słyszeliście?
— Istotnie, uparty dziwak, któremu trudno nagiąć się do nowych porządków.
— Wiecie — zauważył Biedrawa — wygląda to tak, jakby nie życzył sobie ponownego małżeństwa Stefana.
— Et, głupstwo — zawyrokował Zgorzelski. — chyba nie będziemy zastanawiać się nad sympatjami i zapatrywaniami sługi. Szkoda czasu. Lepiej opowie nam Kostrzycki jedną ze swoich kapitalnych anegdot, których spory zapas miewa zawsze pod ręką.
Wezwany nie bronił się bardzo i popiwszy węgrzyna, zaczął opowiadać. Historja była nader ucieszna i wkrótce humory podniecone winem, pieniły się