— Jestem anormalny — wyjąkał, kryjąc twarz w dłoniach. — Jestem zwyrodniały, niepodobny do innych. Znamię ognia spoczęło na mnie. Jestem jego dzieckiem i igraszką. Nie wolno mi zbliżać się do ciebie. Nie mogę zostać twym meżem, Stacho. Musze pożegnać cię i wyjechać stąd na zawsze; nie chce cię dłużej zwodzić. Pokochałaś kalekę.
Zamilkł i łkanie zaczęło wstrząsać jego piersią. Po raz pierwszy w życiu Kobierzycki płakał nad swą ułomnością, po raz pierwszy poznał, że jest zwyrodniałym wyjątkiem.
Stacha podniosła go z klęczek i tuląc jego głowę do piersi, szeptała głosem miękkim, pieściwym słowa pociechy i miłości.
Jeśli mnie kochasz naprawdę, powinieneś mnie poślubić. Gotowa jestem wyrzec się rozkoszy fizycznej byle zostać twoją żoną i mieć cię przy sobie. Czy sądzisz, że nie potrafję poprzestać na stosunku czysto idealnym? Kocham cię, Władku!
Kobierzycki wahał się. Wielka miłość tej kobiety odurzała go; nieprawdopodobny wydał się ogrom poświęcenia i abnegacji. Wreszcie ustąpił i zgodził się. W miesiąc potem została jego żoną.
Lecz dzień ślubu miał być dniem katastrofy. Już na parę dni przedtem Stacha wyglądała na silnie zdenerwowaną: to bladła bez powodu, to nagle kraśniała rumieńcem; chwilami zdawało się, że popada w tępą, smutną zadumę...
Gdy po uczcie weselnej nowożeńcy zostali sami, wprowadziła go z błyszczącemi podnieceniem oczyma do swego buduaru. Na chwilę Kobierzycki został sam.
Czuł się dziwnie nieswojo, jakby zawstydzony. Usiadł na otomanie i zapalił papierosa. Wypuszczając
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/136
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.