Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrazem powszechnej opinji miasta od góry do dołu. Panu Andrzejowi wraziła się mocno w pamięć rozmowa, którą prowadził w miesiąc po przyjeździe do Kobrynia z jakimś rzemieślnikiem opodal „tego miejsca“.
Było to pod wieczór, koło g. 8. Rojecki znużony całodzjenną pracą szedł krokiem wolnym jakąś wązką, w górę wstępującą uliczką. Szukał miejsca pod budowę willi, gdyż interesy zawodowe zmusiły go do osiedlenia się na czas nieograniczony w tem mieście brudnem, niesympatycznem i brzydkiem. Czując się obco w hotelach i swem obecnem pomieszkaniu przy ul. Długiej, postanowił wybudować sobie własny dom gdzieś daleko od niechlujnego środka miasta i sprowadzić tam rodzinę. Nie mógł się tylko zdecydować gdzie.
Już od tygodnia włóczył się po peryferji miasta, lecz nigdzie nie natrafił na miejsce stosowne. Wreszcie zapuścił się w stronę zachodnią ulicą Czarną, wybiegającą w dal na podmiejski wygon.
Minął ostatnie parterowe domki, minął hutę szklaną i skręcał już na prawo na jakąś łąkę, gdy wtem zwróciła jego uwagę grupa jodeł rozrzucona kolisto na niewielkiem wzniesieniu nad rzeczką.
Miejsce odrazu przypadło mu bardzo do gustu. Położenie miało piękne, zdala od zgiełku i zaduchu miasta — za tło zielone łąki i sianożęcia, w perspektywie sinawą ścianę lasów.
Rojecki przeszedł kładkę rzuconą przez rzeczkę, która okalała półskrętem jodłowe wzgórze i zaczął podchodzić pod górę. Dostęp był nader wygodny: parę kamiennych schodków prowadziło na szczyt wzniesienia. Kolisko jodeł i świerków było tak zwarte, że Rojecki nie mógł narazie nic przezeń wypatrzeć. Dopiero obszedłszy