Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wkoło pagórek, natrafił od strony północnej szeroki rozstęp miedzy drzewami, przez który wszedł do wnętrza. Tu rozpostarł się przed nim smutny obraz. Przestrzeń zamknięta jodłami była pogorzeliskiem.
Z kamiennych podwalin sterczały tu i ówdzie zwęglone belki; z dwóch stron pozostałych ścian grożących za lada wiatru powiewem ruiną i zawaleniem poodstawały tapety niby zdarta skóra od ciała; dachu ani śladu — tylko jakaś sztaba żelazna, prawdopodobnie zwornik szczytowy przerzucała się czarną przekątnią nad rumowiem wnętrza.
Parę szczegółów wskazywało na to, że dom urządzony był z pewnym komfortem i mógł rościć sobie prawa do wytworności i dobrego smaku. Z otoczenia pozostała nietkniętą altana w oplotach dzikiego winogradu, dwie greckie statuetki na klombach i cysterna z czerwonego pirytu. Rozpięta między dwiema sosnami sznurowa huśtawka wahała się lekko w podmuchach wieczornego wiatru.
Dziwnym trafem pożar nie ogarnął zdaje się ani jednego ze świerków, które okalały dom w pewnej odległości.
Cudowne miejsce — pomyślał Rojecki, zbliżając się do resztek kamiennego tarasu.
W tej chwili doszedł go z poza jednej z pozostałych ścian dźwięk uderzonego żelaza.
— Ktoś tu jest — szepnął, zmierzając w stronę odgłosu. Zanim przekroczył osmolone ramy wejścia, wychylił się z poza stosu belek jakiś człeczyna, pozdrawiając go uchyleniem czapki
— Dobry wieczór panu!
— Dobry wieczór! Nie wiadomo Wam przypadkiem, czyj to dom uległ takiemu nieszczęściu?