drzwi otworzyć i wyjść na spotkanie. Gdy pani Rudecka stanęła w progu, przybyła, zobaczywszy ją, skinęła kilkakroć głową. Była blada, jak papier, z podkrążonemi oczami i sinością dokoła ust. Stojąc na pierwszym stopniu schodów ganku, potknęła się na drugim i z dziwną niezgrabnością na nim przyklękła. Głosem dygocącym, przez zęby, które szczękały, jak w febrze, zapytała:
— Wszak to jest dwór w majątku Niezdoły?
— Tak... — odrzekła gospodyni.
— A to może pani Rudecka?
— Ja jestem...
— Mówiono mi... Powzięłam wiadomość, że się tutaj leczył w zimie ranny... Szukam od trzech miesięcy... Powiedziano mi... To młody chłopiec. Brunet. Szczupły. Wysoki.
— A jak nazwisko?
— Nazwisko Odrowąż, imię Józef.
— To pani może jest jego matką?
— Matką...
— Proszę wejść.
— Czy jest?
— Jest.
— Żyje?
— Żyje.
— O, Boże! Tu w tym domu?
— Tutaj. Niechże pani wejdzie.
Ale przybyła nie miała już siły wejść. Uśmiech szczęścia, który na jej usta i twarz wystąpił, był, zdawało się, ostatnią kresą mocy, resztą wszelkiej siły. Osunęła się na kolana i, wyciągnąwszy ręce do
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/157
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.