Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/109

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Co wy robicie?
    — A co?
    — To powstanie!
    — Powstanie.
    — Niech mi pan wytłomaczy ze swego rozumu i z głębokiego sumienia. Ja jestem prosta i głupia... Nic nie mogę pojąć!
    — Wszystko powiem, wszystko, co tylko wiem.
    — Z sumienia swego?
    — Z sumienia.
    Spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że prawdę usłyszy. Rzuciła mu w oczy z krzykiem:
    — Któż z was ośmieli się mówić, że pobije tych, co tu nocami przychodzą szarpać nas, ludzi bezbronnych? A jeżeli ich nie możecie pobić, to kto z was ośmielił się rozpętać w nich dzicz, co ją ze sobą z okrutnych śniegów w duszach przynieśli? Czy macie w sobie siłę, równą ich dziczy i taką, żeby tamto złe zgniotła?
    Olbromski milczał. Łkając oskarżała:
    — Sołdactwo pali dwory, — rannych dobija na placu bitwy. Chłopi wiążą powstańców...
    Przerwał jej głosem innym, twardym:
    — Wolicie ich dzicz, niż rany i śmierć? Będziecie mieli dzicz za wiecznego pana!
    — I tak go mamy, choć tyle ran...
    — Polskie plemię popadło między dwa młyńskie koła zagłady, — między Niemców i Moskwę. Musi się stać samo młyńskim kamieniem, albo będzie zmielone na pokarm Niemcom i Moskwie. Niema wyboru. Zbyteczne jest wszelkie o tem słowo.