Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się i, na uprzejme zaproszenie, siadła w fotelu. Lekarz był coraz bardziej mięki i gotowy do usług. Przystąpiła do rzeczy bez żadnego wstępu. Powiedziała, co i jak jest. Prosiła, żeby kładł na się futro, zabrał narzędzia chirurgiczne i jechał. Twarz doktora stężała. Stanowczo, kategorycznie odmówił. Powstaniec, — dwie mile drogi, — noc, godzina dziesiąta z górą, — nigdy! Nie pojedzie. Żałuje! Niezmiernie mu przykro! Tak, są to rzeczy nad wyraz pożałowania godne. Sam jest patryotą i czuje sprawę głębiej, niż ktokolwiek, może, jak nikt, ale jechać — pod żadnym pozorem! Ma obowiązki, — mnóstwo w mieście pacyentów, — być może niejednę sprawę podobną, — być może nie jednę ważniejszą,... być może stokroć ważniejszą. Panna Salomea słuchała tego wszystkiego cierpliwie. W pewnym momencie ujęła gestykulującą rękę doktora i przycisnęła ją do ust. Co więcej, — osunęła się na posadzkę i pocałowała go w kolano.
Szarpnął się i odsunął.
— Ach, więc miłość!... — roześmiał się. — Pani kocha tego wojownika?
— Nie. Tylko spełniam, co do mnie należy.
— Doprawdy? A czemuż tyle pokornej prośby i taka ekstaza jest w oczach pani?
— Bo tak czuję.
— Powstańcy, — nauczał, — wyzwali na wojnę mocarstwo. Chłystki! Obłąkańcy! Muszą ginąć tysiące ludzi, bo to jest wojna. Czy pani rozumie?
— Rozumiem.
— A więc! Skoro to jest wojna, to jeden czło-