Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/032

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    niby pnie drzewa w tartaku. Głowa stała się, jak rozpalone kowadło, w które biją wraz od ucha młoty kilku siłaczów.


    II.

    Czarodziejsko świeciło słońce. Ogniste koła drżały na sosnowych deskach, które z wczorajszych plam wymyte, już były suche. Coś weseliło się i zaśmiewało ze szczęścia, kołując na tem miejscu, gdzie stała balia, — migocąc raz mocniej, to znowu słabiej. Chory patrzał na plamy słoneczne i napawał się ich widokiem. Weszła młoda gospodyni. Niosła w ręku miseczkę z jakąś dymiącą potrawą i srebrną łyżkę. Przypatrywała się bardzo uważnie swemu pacyentowi. Spostrzegłszy, że nie śpi, uśmiechnęła się, jak najweselszy szkolny urwis, i wykonała oczyma zabawny znak porozumiewawczy. Kiwnęła mu głową, mówiąc:
    — No, widzi pan, noc przeszła, południe przyszło, a pan nie umarł.
    — Naprawdę, nie?
    — Ale — no! Przecie pan zaraz będzie kaszę jadł, a to chyba dowód!
    — Kaszę? Tęsamą, co wczoraj?
    — A tęsamą.
    — O, jak to dobrze!
    — A no właśnie i ja sobie tak pomyślałam. Tembardziej, że my tu ze Szczepanem niczem innem przyjąć pana nie możemy. Więc proszę wybaczyć, bo czem chata bogata — no i tak dalej... Żeby mieć choć szczyptę mąki, żeby — no, odrobineczkę cukru,