Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chron, — zostawiający do przedportu dwa wolne wjazdy dla wielkich i małych okrętów.
Ten niewysławionej piękności poemat, tworzony w drzewie, kamieniu, betonie i żelazie, — ten przepotężny dramat, ukazujący wydzieranie morzu jego wód, siły, głębi i władzy, — ta wspaniała powieść o rozdarciu ramieniem człowieka dziejów ziemi i kisnącego ze stulecia na stulecie jej rozwoju, aby go w ciągu krótkich lat przekształcić na narzędzie własne, posłuszne woli, jako wół, koń i pies, — to nowe, w polskiej lądowej duszy zatoczone dzieło, stawało się w oczach, z dnia na dzień ukazywało swe strofy nieznane.
Rozwieszając na kozłach, tykach i drągach swe sieci, wielorakie co do kształtu i barwy, swe różnorodne jadra, żaki i włoki, ciekawie podpatrywali to dzieło rybacy. Okrążali rosnący w morzu łamacz bałwanów, pilnie się przypatrując. Rosło w ich piersi duszące zdumienie, zarazem zachwyt i wściekłość. To Polska, pracą setek chłopów, walczących z morzem w wichrze, zimnie i upale, tajemnem kierowanych skinieniem tworzącego rozumu, w milczeniu swem do nich mówiła.
Tego dnia, o naznaczonej chwili, nim termin końca pracy wyświstany został przez sygnał, robotnicy opuścili swe miejsca. Podobni z oddalenia do szeregu termitów, szli w porządku, jeden po drugim po długiem paliszczu estakady. Z oddali wydawaćby się mogło, że pląsają na morzu. Wnet wszyscy znaleźli się przy kamieniach. Przybyli z drugiej strony ci, co wydobywają w dalekich torfowiskach łoża doków, pracownicy zakładający szyny kolei, pracownicy drogi szosowej, ka-