Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z kolczastemi liśćmi, albo charszcz chropawy, o bladym kolorze badylów. W spalonych, płowych trawach, na torfie lub piasku bytują karykatury główek polnych bratków, naparstnic, albo szarej skabiozy.
Powierzchnia tej nadmorskiej pustki, pełna jest dołów piasczystych z oberwanemi brzegami, gdzie noga przechodnia zapada w sypką głębinę. Tylko stare żłobowiska zapomnianych drożyn pokrywa zieleńsza nieco murawka. Na wydmuchach litego piasku ślady niezliczonych stóp, wklęsłe, lejkowate dzioby, nie wskazują czasu, ani kierunku, kiedy i dokąd idąc, wygniotła je przechodząca tędy stopa człowiecza. Wszędzie poniewiera się mnóstwo wiórów zczerniałych, zeschniętych, któremi wiatr się zabawia, włócząc je po rozległej przestrzeni. Wzdłuż i wpoprzek wydm, murawki i dołów przepaścistego szczyrku, rzucone na okrąglakach szyny roboczych kolejek, plączą się pod nogami, w rozmaitych idąc kierunkach, jak wióry. Wśród nich lśnią solidnie na mocnych progach, grube i niewzruszone szyny szerokotorowej kolei, dowożącej belki, deski i kamień.
Kamienie leżą, jak góry, pracowicie na to miejsce przeniesione z odległych pól, z dalekich płaszczyzn i wzniesień, gdzie je pogubiły, lub wepchały w głąb moren lodowce, w swoją wiekuistą dal wędrujące. Obok leżą równolegle, lub wyłamując się z porządku, niemnięj wysokie stosy belek, tramów sosnowych, o śniatach odartych z kory, piętnowanych cyframi, przyniesione tutaj potężną wolą i siłą pracowników. Ociosane i obrobione z obudwu końców, leżą, jak biczyska, któremi państwo i interes poganiać będą siłę morza. Wyrwane,