Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ni może bec! — krzyknął zły duch tak rozgorzony, że jaż na chwilę oprzestoł mnieszac w ogniu. — Mój ojc je Lucyper i króluje w piekle.
— Tero le mnie dej pełny cieszynie piniędzy! — rzek chłopok.
Rod nie rod zły duch mu muszoł dać tero od tych piniędzy pełny cieszynie...«
Gdy tłomacz wyłożył z mozołem cały tenor tej historyi, król wielokrotnie zażywał tabakę, otrząsał z pasyą palce i cierpko się uśmiechał.
Polecił tłomaczowi, żeby powiedział Kaszubie, iż podoba się panu jego opowieść. Dobrze jest, że na Pomorzu zaczyna już człowiek choć dyabłem gnój na pole wywozić. Lepiejby było, żeby go wywoził bardziej zwyczajnem bydlęciem, naprzykład, koniem lub wołem, a przy tej okazyi i ziemię lepiej uprawiał.
Co do dyabła, to na Pomorzu, i zgoła wszędzie w tem państwie; trzeba jegomości opanować i zaprządz do wywożenia nawozu, a batem, w istocie, rznąć od ucha, żeby i z niego był jakiśkolwiek pożytek. Pieniędzy zaś dostaną za bajkę nie »pełny cieszynie«, tylko obadwaj, Kaszuba i tłumacz, jeden na obudwu talar pojedyńczy. Wręczył monetę swym gościom i skinął na obudwu, żeby sobie już szli spać, ile zechcą. Już ich nie potrzebował. Gdy sam znowu został wśród nocy i ciszy wrócił do swych papierów. Ale nie czytał już raportów, nie przeglądał wykazów, nie pisał rozporządzeń. Opanowała go niepodzielnie poetycka wena. Nadeszło to właśnie po rozmowie z Kaszubą. Wena była niestrzymaną pasyą na Polskę i Polaków, szyderstwem z nienawistnej »liederliche polnische Zeug«...