Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

huku, roztrącającego się groźnie między lodów zwałami. Jak innych południowe słońce, tak jego noc polarna nęciła. Zawsze za swego żywota w podróż polarną ulatywał. Gdy kiełpie z mórz Islandji i skandynawskich fijordów, ciągnąc ku wybrzeżom Italii i Grecyi, obok wzgórzystych kęp mierzei przypadały dla wypoczynku, ścigał je płomiennemi oczyma, albowiem wieść mu niosły z owych krajów białych, których kolor unosiły na swych skrzydłach i szyjach. Gdy zaś z krzykiem, swem stadem olbrzymiem wzbijały się w niebo, leciał z nimi oczyma i duszą.
Teraz, gdy swe dzieło wymarzone budować rozpoczął, gdy już zbijał siekierą swój okręt arktyczny, podśpiew radosny, mimo wszelkich przeciwieństw, nie schodził z jego warg czerwonych. Oczy zawleczone dumaniem patrzały wciąż uparcie w świat olbrzymi, dla nikogo niedostępny. Oczy jego widziały na jawie fontanny, wyrzucane wysoko przez wieloryba, w zabawach i pląsach nurzającego się w wodach, nieprzemierzonych nie tylko dla żagla i wiosła, lecz niezdobytych dla myśli i woli człowieka. Oczyma duszy stęsknionej widział swe lśniące od białości lądy, gdzie stawał się rozkazodawcą jedynym, odkrywcą własnych swych bogactw bez końca i miary, przywłaszczycielem nieobeszłych obszarów. Tam to przebywał zatoki zachodniego Grenlandyi wybrzeża, gdzie cisza stoi wieczna, przerywana niekiedy przez trzask zlatujących lodowców przez zajadłe szczekanie czteropłetwej foki, wylęgającej się na bryłach i taflach płynących, — przez ryk niedźwiedzia, polującego na foki, przez śmieszny pogwar pingwinów, wydziobujących małże i ryby. Niena-