Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszka wstał z miejsca. Przybłęda Pioch, siedzący obok, wkładał mu przez ten czas cały, półgłosem, słowo po słowie wszystko z dokładnością, co wielcy goście mówili. Wyprostowawszy nagle przemocą wysiłku swoje krzyże zgarbione, starzec ruszył we drzwi domu, stukając głośno kijem w ziemię. Nie zwrócono na to uwagi. Tylko Piotr i Jarosz za dziadem pobiegli. Minąwszy wielką izbę czeladną, świetlicę, dziewczyńską, sień i bokówkę, ujrzeli obadwaj, że drzwi zamczystego skarbca są na ścieżaj otwarte. Zajrzeli. Wyszka wdział już na głowę prapradziadowski szłomik, na piersi i plecy pancerz, a w owej chwili właśnie zawściągał ze śmiesznym pośpiechem zeschnięte, zżelaziałe sprzączki nagolenic. Błysnął na młokosów krwawem okiem z ciemności komory i nagłem skinieniem wodza wskazał im oręż stary, porozwieszany na ścianach. Warknął jakowyś rozkaz odwieczny, dla nich niezrozumiały. Chwycili, czego dopadli. Zamk Trzebiatowski porwał młot, którym był wielekroć walił w bramy Christburga. Mróz śmiertelnego natchnienia zjeżył mu włosy pod chełmem. Drżenie nagłe przebiegło wskroś ciała. Starzec wyszedł z domu. Za nim dwaj młodzi z nagiemi w ręku mieczami. Wyszka w świętej głupocie swej wypadł na światło, jak widmo. Dziki, oszalały niósł w sobie sen, iż to on, kowal z bajki, będzie teraz młotem klepał w zamkłe dwiérze piekielne. Z krzykiem w ściśniętem gardle runął na Niemców.
Przez chwilę trwało w dostojnem gronie zdumienie. Śmiech się rozległ. Ale na widok młota, podniesionego przeciw margrafowi i mistrzom, cały zastęp porwał się do oręża. Pchnięto dziadygę kopijami.