Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili obecnej. Odstąpią wówczas od starego ciała troski i trwogi, niemoce i strachy, poszturchnięcia i upadki, nędzni poganiacze starego serca i krwi zleniwiałej.
Ale nim owa chwila wieczna miała nastąpić, Wyszka cieszył się wszystkiem, co widział oczyma, tembardziej nienasycenie, im mniej mu dni zostawało do ostatniej uczty żywota. Brzmiały w nim, — nie w uchu, lecz w głębi duszy, — głosy dzieci. Nie tych, które dziś są, jako dorosłe osoby, — żywych głosy istotne, lecz okrzyki i wołania tamtych małych, co ich już wcale niema. Śmiały się w nim chichotem najradośniejszym niewinne dziewczyneczki, anioły, za małe ludki poprzebierane, do których szatan żadnej jeszcze niema racyi i prawa. Zanadto jeszcze przeczyste są w sobie, żeby w nich coś dla siebie odnalazł. Igrają na brzegu jeziora, kąpią się w ciepłych falach, nagie, a niewinne przezgrzechy, boginki, z nieba na ten padół zesłane. Bałwani się nad nimi woda, śmiech tryska gdy na się wzajem bryzgi czyste miotają. Stary Wyszka wzdychał i płakał w głębi duszy, czemu dzieci przestają być aniołami i wyradzają się w grzeszników brudnych, śmierdzących ludzką chucią i nierządem, w organy jedzące i pijące, w naczynia zbrodni i hańby. Czemu oblatuje z nich niewinny i pachnący kwiat dzieciństwa i twardy, nasienny owoc powstaje. Wzdychał za dzieweczkami, które we śnie o przeszłości widział, jako swe córki rodzone. Otaczały teraz jego głowę, ni to chór aniołów, śpiewając, weseląc się i tańcząc. Słyszał głosy ich i dziecińskie słowa, których już nikt nie mówi. Rozstawiał ręce, żeby objąć widma święte, co przeszły już nad ziemią, jak obłoki nad Żarnowieckiem