Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed źrenicą cień nieruchomy skarbu duszy swojej, zamurowany a widoczny w przezroczystem polu czterech ścianek czarodziejskiego bursztynu? Smętek zachwycał się nieskazitelnością pewnych rodzajów jantaru, która była tak niedościgła, jak czystość wody morskiej w dalekich okręgach żywiołu, — jak jasność słoneczna, — która była tak nieposzlakowana, jak miłość siostry rodzonej dla rodzonego brata, jak miłość sióstr Heliad dla Faetona, rażonego piorunem. Sami to bowiem bogowie, litością zdjęci, przemienili siostry, lamentujące po stracie, w topole, a strumienie ich łez w sok płynny, z którego bursztyn się rodzi.
Ważąc na dłoni czułej ten obraz miłości serca siostry dla brata, Smętek, kiwając głową, pocieszał zewłok łątki małej, iż, jeśli nie ona sama, to ten wiążący ją przedziwny kamień Bałtyku, ta niby to martwa bryła, jest istotą żyjącą i czułą posiada duszę. Uśmiechał się, wrzucając do sakwy swej ten kamień bez wagi, ten martwy złom, obdarzony, — jak mniemał grecki filozof, — sercem czującem. Ściskał w dłoni swej tajemniczy kamień Bałtyku, nie życząc sobie, ażeby ludzie posiedli go i poznali sekret jego duszy nieznane elektron bytu. Nabywał za drogie pieniądze ten widomy znak zniszczonych lądów i zaginionych potoków wody, pamiątkę czasów, o których sama baśń zgasła, oczywisty i dotykalny płód tamtej ziemi, — genitum terrae, — którego nazwę oni po swojemu, w prostactwie swem, na swe własne słowo — jantar — przerobili. Jako kupiec z greckiej, czy italskiej krainy południa obdarzał tych ludzi narzędziem morderczem z bronzu, połyskującą mieszaniną miedzi i cyny, do