Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkiem węgle piekielnego gniewu, od długości czasu perzynę okryte, — przygasłe. Podnosił nawowo rękę, która w furyi zamordowała i łagodnie naciskał powieki, żeby oczy płakały straszliwszem ponad wszystko, sennem płakaniem nad zaklęsłą, ohydną ziemię, w której leży syn, sekretnie ojcowską ręką zabity.
Rozsyłał z krzaków bzu, gdzie przebywały, podwładne mu krośnięta, karzełki na pół łokcia wysokie, z wielkiemi głowami, czerwonemi nosy i w modrem obleczeniu, ażeby po nocy, przy blasku księżyca zamieniały w kołyskach dzieci, podrzucając swe własne potwory matkom, co się wymykały skrycie po za węgły checz dla tajemnej, poksiężycowej rozpusty.
Sam zaś podrzucał mory w ciała bladolicych dziewcząt, które odtąd przy świetle księżyca wałęsać się musiały, błąkać się po brzegach wód, po dachach i płotach, po stajniach końskich i oborach krów, po zaroślach tarniny, męczyć siebie i męczyć ciężkiemi ponocnemi morzyskami ludzi, zwierzęta i rośliny. Sunęły tedy pod powiekami zdrowych i tęgich młokosów, jako ciała nadobne, omdlałe z żądzy, jako rozkoszne nagie omony, widziadła, wyciągające kusicielskie objęcia. Nie było ustawy, nie było zakazu, nie było prawa, któreby przed ich pięknością zaporę postawić mogło. Mocniejsze było niezwalczone widzenie ich urody, niż sam lęk przedeśmiercią.
Podchodził skrycie pod progi i nastawiał miski z jedzeniem, zaprawionem dyablim pomiotem, ażeby baby chutliwe zjadały zadaną strawę i przeistaczały się w czarownice. Gdy zaś którą tak podstępnie zawładnął, gnał ją z checzy do checzy, by urzekała ludzi